sobota, 28 stycznia 2012

#19 - While we dance in the moonlight

Morze światełek. Morze białych świec, większych i mniejszych. Morze płomieni falujących przy powiewach ciepłego wiatru. Miałam ochotę zatracić się na moment i kontemplować nad pięknem wszystkiego, co ujrzałam. Nad pięknem tego, co przygotował TYLKO DLA MNIE Zayn. Był ciepły lipcowy wieczór, staliśmy na dachu. Tonęłam w oceanie krwistoczerwonych płatków róż, których barwa idealnie komponowała się z porozstawianymi wszędzie świecami. Na środku znajdowała się piękna drewniana altana. Lakierowane drewno oplatały setki sznurów żółtych światełek. Wiatr niósł ze sobą zapach kwiatów i romantyczne melodie wydobywające się z zabytkowego adaptera. Po środku altany stał stół, na którym pięknie eksponowała się biała porcelana z pozłacanymi brzegami. Kryształowe kieliszki odbijały światło wszechobecnych lampek i płomieni, co wyglądem przypominało dwie gwiazdy znudzone lewitowaniem we Wszechświecie, które postanowiły zejść do ludzi. I to niesamowite niebo…  Z reguły zachmurzone i szare, dziś, jakby specjalnie dla nas, rozpędziło wszelkie obłoki, by ukazać swoje skarby. Wszystkie konstelacje i układy zdawały się świecić tak mocno, jak nigdy wcześniej. Była pełnia księżyca. Musiałam wydać z siebie ciche westchnięcie, bo Zayn od razu objął mnie w talii i pewny siebie dodał:
 
- Wiedziałem, że tak niesamowitej dziewczynie spodoba się to miejsce. Nie jest tak piękne, jak Ty, ale stanowi idealne uzupełnienie. – szepnął poetycko, po czym złapał wciąż otumanioną mnie za rękę i pociągnął delikatnie za sobą.
 
Rozglądałam się wokół lekko oszołomiona. Czułam się, jakbym weszła w telewizor podczas oglądania łzawej komedii romantycznej. Albo jakbym była na planie sesji zdjęciowej dla burżuazyjnych magazynów wnętrzarskich reklamujących metr kwadratowy paneli podłogowych za grube tysiące. Zayn zaprowadził mnie do altany. Mój boże, jak tam było pięknie! Dopiero po chwili ujrzałam elegancko ubranego kelnera stojącego za wózkiem kelnerskim, który powitał nas unosząc delikatnie kąciki ust. Jak na dżentelmena przystało mój chłopak odsunął dla mnie krzesło, czekając, aż zasiądę na niesamowicie wygodnej aksamitnej poduszce, po czym sam zajął miejsce przy stole. Kelner przybliżył się, aby zrobić nam drinki.
 
- Pomyślałem, żeby przełamać stereotyp o romantycznych kolacjach ze spaghetti i czerwonym winem i z pomocą Jonathana – skinął głową w stronę kelnera – wymyśliłem, że idealnym dopełnieniem tego wieczoru będzie coś, co oboje bardzo lubimy, czyli…
 
- Kuchnia meksykańska – dokończył z uśmiechem Jonathan. – Nie będziecie musieli się martwić o wciąganie nitek makaronu i chlapanie sosem jak dziecko w brodziku – zażartował. Bardzo dobrze, że nie był typowym sztywnym kelnerem uśmiechającym się tak szeroko jak brytyjski guardian na warcie.
 
- Najwyraźniej miałeś już kontakt z Niall`em – zwróciłam się do Jonathana, co wywołało falę śmiechu.
 
-Owszem, madame, jednak sposób konsumpcji przedstawiony przez pana Horana bardziej przypomina mi scenkę otrzepywania się z błota psa o długiej sierści – odpowiedział, po czym znów zaczęliśmy się śmiać.
 
W tym momencie dwie pyszne margarity powędrowały na stół. Ślinianki zaczęły pracować na widok nadzianego na brzeg kieliszka plasterka cytryny.
 
- Czy dalej już sobie poradzisz? – Jonathan spytał Zayn`a.
 
- Jak najbardziej – odpowiedział, wstając od stołu i klepiąc kelnera po ramieniu. – Jeszcze raz dziękuję za wszystko.
 
- Drobiazg. Życzę smacznego i ucałuj mamę – uśmiechnął się, po czym elegancko pocałował mnie w dłoń i skierował się w stronę wyjścia.
 
- Ucałuj mamę? – spytałam rozbawiona, gdy wesoły kelner zniknął za drzwiami.
 
- Jonathan pracował kiedyś w mojej rodzinnej restauracji. Stąd go znam. Z resztą, mama sama mi go poleciła na dzisiejszy wieczór. Sama rozumiesz, gdybym poprosił o to Niall`a…
 
- Stałaby przed nami rozchichotana kobietka w uniformie z Nando`s serwująca ociekające tłuszczem żeberka i podpieczone kartofelki. Tak, rozumiem. – zaśmiałam się. – Więc, co jemy? – wyrwał się ze mnie malutki Horan.
 
-Ociekające tłuszczem żeberka i podpieczone kartofelki! – zaśmiał się widząc moją skwaszoną minę.
 
Zayn podszedł do wózka kelnerskiego i z wprawą kucharza z „Kuchnia TV” zaczął podnosić klosze ukazując moim oczom (i nozdrzom)  pięknie przyrządzone i nieziemsko pachnące przysmaki.
 
- Życzy sobie pani ceviche skropione limonkowymi łezkami, gorditę – skrzynię meksykańskich skarbów, chimichangę z ciągnącym się serem, cieplutkie bolillos z pikantnym guacamole, czy może quesadillas z nutą oregano? – zachęcał wyszczerzony od ucha do ucha.
 
- Dzięki Ci boże, że Horan zjadł wszystko, co było w lodówce i mam pusty żołądek. – zaśmiałam się.
 
- W takim razie będę musiał mu osobiście podziękować – uśmiechnął się, po czym nałożył na nasze talerze ceviche.
 
Mój niezbyt wyrafinowany, jeżeli chodzi o jedzenie, gust właśnie znalazł się w niebie. Zayn zasiadł naprzeciwko mnie. Spoglądałam na niego nad płomieniem świecy, obejmując kieliszek z margaritą. W mojej głowie rozpoczęła się debata nt. „Jak można być tak szczęśliwym, jak ja w tym momencie?”. Uśmiechałam się mimowolnie patrząc w jego niesamowite czekoladowe oczy, delektując się kolorem skóry i nienaganną jak zawsze fryzurą (męskie włosy – moja słabość). Dreszcze zawitały niczym ksiądz po kolędzie do każdej pojedynczej komórki mojego ciała. Czy może być coś piękniejszego? Zakochany we mnie idol milionów dziewczyn na całym świecie, ulubiona kuchnia, romantyczna randka na dachu… Brzmi tak prosto, a jakie czyni spustoszenie w umyśle. Jakby to powiedział Lou : „simple but effective”.  Tak, te trzy słowa powinny latać nad nami niczym reklama sieci komórkowej, ciągnięta przez awionetkę nad morzem.
 
Teraz wyobraźcie sobie scenę, gdy siedzicie przed telewizorem, kamera pokazuje zakochanych siedzących przy stole, cieszących się swoim towarzystwem, śmiejących się głośno. Kamera powoli odsuwa się, dźwięki cichną, a to, co wcześniej widzieliście, staje się maleńkim punkcikiem na ekranie.
 
***
 
- Mój brzuch zaraz odfrunie razem ze mną hen daleko. – powiedziałam półgłosem, kładąc się na oparciu krzesła i klepiąc ostentacyjnie po brzuchu.
 
- Weź Activię! – zaśmiał się Zayn cytując kolejną kretyńską reklamę telewizyjną, zanim dostał zwiniętą serwetką w twarz.
 
Spędzałam najcudowniejszy wieczór w życiu. Niczym, w porównaniu z tym, było wkradanie się pod napis „Hollywood” z przyjaciółmi. Niczym była kąpiel w blasku księżyca na tajskiej wysepce Phi-Phi. Niczym był widok zorzy polarnej za kołem podbiegunowym. Te białe świece, ocean płatków róż, muzyka, to, co można kupić w pierwszym lepszym sklepie, staje się tak niezwykłe. Co o tym decyduje? Miłość. Miłość jest jak proszek, który dosypujesz do mieszanki i który powoduje, że efekt końcowy jest tak niesamowity. Rozgryzłam tajemnicę. Czuję się jak odkrywca Świętego Graal`a.
Siedzieliśmy w tej magicznej scenerii rozkoszując się smakiem potraw przygotowanych przez Jonathana, cały czas mieliśmy tematy do rozmowy, śmialiśmy się z własnych żartów… Po prostu cieszyliśmy się sobą. Mogłabym tak siedzieć godzinami. Ale każdy wieczór kiedyś się skończy…
Gdy śmialiśmy się z własnego obżarstwa, Zayn wstał nagle, podszedł do mnie, elegancko pomógł wstać i zabrał mnie z altany. Stanął za mną. Poczułam zapach jego perfum i słodki oddech na karku. Odgarnął moje brązowe włosy. Po chwili na mojej szyi zawisł delikatny łańcuszek z białego złota. Spojrzałam w dół. Małe serduszko uśmiechało się do mnie. Wzięłam je w palce. Grawerowana literka „Z” była jedyną rzeczą, którą w tej chwili widziałam. Odwróciłam się w stronę chłopaka. Poczułam smak jego ust, jeszcze bardziej intensywnie, niż kiedykolwiek. Uśmiechnął się.
 
- Uznam to jako podziękowanie. – szepnął. – Idealny pocałunek z idealną dziewczyną w idealnej scenerii – spojrzał w górę. Miliardy gwiazd mrugały do nas, jakby cieszyły się z naszego szczęścia.
 
***
 
-Śpij dobrze – szepnęłam, gdy rozstaliśmy się pod drzwiami mojego domu.
 
-Po tym wieczorze szczerze wątpię w to, czy uda mi się zasnąć.  – odpowiedział zalotnie i pocałował mnie, co sprawiło, że dostałam natychmiastowych palpitacji.
 
Weszłam do środka. Czułam się jak pod wpływem środków uspokajających. Lekko przymrużone oczy, banan na twarzy. Snułam się po podłodze niczym duch po domu w Simsach. Cały czas dotykałam wisiorka, który od dziś będzie nieodłącznym elementem każdego stroju. Wreszcie dotarłam do swojego pokoju. Otworzyłam drzwi. Sue spojrzała na mnie swoimi przerażonymi oczami. Ja spojrzałam na Sue sowimi przerażonymi oczami. CO DO…?!

6 komentarzy:

  1. Boskie, boskie i jeszcze raz boskie. Kocham to normalnie. Jestem ciekawa co zrobiła Sue pisz szybko następny.
    @I_LoveZayn_1D (taki malutki podpisik xD)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu jakie to romantyczne... cudowny rozdział , jestem ciekawa co stało się z Sue! Trzymaj tak dalej , świetne opowiadanie:* xx

    OdpowiedzUsuń
  3. TUMAN FANGIRLUJE TRALALALALALALLALALALLA
    no co z tą Sue? :<

    OdpowiedzUsuń
  4. WSTAWIAJ JUŻ NASTĘPNY CUDOWNY ROZDZIAŁ!:**

    OdpowiedzUsuń