niedziela, 8 stycznia 2012

#2 - Life is a short trip

- Okulary?

-Są!

-Bikini?

-Jest!

-Aparat?

-W torebce!

Razem z mamą sprawdzałyśmy po raz ostatni zawartość dwóch walizek, które zabierałam ze sobą do Londynu. Wydaje się, że to tylko dwa miesiące, a ledwie udało mi się wszystko upchnąć. Nie wspominając już o zapięciu waliz. Wykorzystałyśmy nawet tę zabawną metodę znaną z filmów – ja siedziałam na pokrywie, a mama czołgała się wkoło próbując zasunąć zamek. Po kilku minutach sapania, wciskania się tyłkiem w stertę rzeczy i klęczenia na wykładzinie mama „dopięła swego”. Napociła się przy tym ogromnie. A potem się okazało, że na łóżku zostało jeszcze kilka rzeczy do zabrania. Spojrzałam na mamę – piękną wysportowaną i stylową 40-tkę o delikatnej urodzie, wesołych oczach i serdecznym uśmiechu, która w tym momencie aż przysiadła, żeby zrobić ostentacyjnie facepalm`a. Taki wyjazd to masa przygotowań, jednak zabawy jest co nie miara.

Zerknęłam na swojego iPhone`a, który leżał tuż obok. Dostałam nową wiadomość od taty:

„Hej myszko! Już spakowana? Nie mogę się doczekać na Wasz przylot – wszystko jest już gotowe :) Będę czekał na lotnisku. Buziaki! Tata
P.S. Ucałuj mamę!”

Uśmiechnęłam się delikatnie. Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam 12 lat. Z początku bardzo to przeżywałam, jednak nie było tak źle, bo rozstali się w zgodzie i przyjaźni. Zapewniali mnie ciągle, że oboje bardzo mnie kochają, co zapisało się w mojej głowie i z tą myślą mogłam normalnie funkcjonować. Rodzice za czasów małżeństwa założyli firmę, która bardzo szybko rozrosła się i zaczęła przynosić duże zyski. Mama zarządzała firmą w naszym kraju, z kolei tata przejął stery w filii w Wielkiej Brytanii. Nie powiem, powodziło nam się, dlatego też bardzo ucieszyłam się na wieść o zaproszeniu do nowego domu taty.

-Carol, skarbie, za 3 godziny masz samolot! Musimy pędzić na lotnisko! – zorientowała się mama.

Byłam tak pochłonięta myśleniem o tych wakacjach, że zupełnie zapomniałam o całym bożym świecie! Taksówka czekała już pod domem. Wykonałam jeszcze szybki telefon do Sue, powiedziałam, że zaraz po nią wpadniemy i zawołałam kierowcę, żeby zabrał moje walizki. Usadowiłyśmy się z mamą w taksówce i ruszyliśmy. Pogoda znów była śliczna – taka, jaka powinna być w wakacje. W dodatku w radiu rozbrzmiewały taneczne hity, co sprawiało, że chciało się kontemplować nad cudownością życia. Podjechaliśmy pod apartamentowiec Sue, która już czekała siedząc na kupce walizek. ZARAZ, CO? 4 WALIZY?

-Kobieto, coś Ty tam napchała?! – spytałam oniemiała.

-No wiesz….-zaczęła tłumaczyć – Pogoda w Londynie jest zmienna…

Zaczęłam się śmiać.

-Dobra, ładuj się do nas, Marco zapakuje te toboły.

Usadowiła się z tyłu i w tym samym momencie z głośników zaczęły płynąć dobrze znane nam obu słowa: „You`re insecure, don`t know what for…”

-ŁOMATKOMATKO! Czy to nie cudowne rozpoczęcie wakacji? My, pędzące ku przygodzie, otulone aksamitnymi głosami One Direction… - rozmarzyła się Sue.

-„Jesteś szalona, mówię Ci” – zanuciłam cichutko i roześmialiśmy się wszyscy razem, gdy Marco zasiadł za kierownicą swojego granatowego Mercedesa wioząc nas na lotnisko.

1 komentarz:

  1. fajneee zapraszam do mnie http://dreamsofonedirection.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń