Imiona i nazwisko: Susanne Amelia Carter.
Wiek: 18 lat, 3 miesiące, 12 dni.
Znamy się od: 14 lat, 10 miesięcy i 6 dni.
Razem : Od pierwszej grupy przedszkola.
Razem wymiotowałyśmy na karuzeli, razem chorowałyśmy na ospę, świnkę i różyczkę, razem jeździłyśmy plastikowym traktorem po rabatkach w ogrodzie udając kombajn, razem rysowałyśmy kredą kucyki na chodnikach, razem błagałyśmy panią w świetlicy, żeby puściła nas same do domu, bo chciałyśmy obejrzeć na nowe odcinki „Mody na sukces”, razem przemycałyśmy do domu małe kotki, żeby chować je w pudełkach po płatkach śniadaniowych, razem próbowałyśmy nawiązać połączenie z kosmosem przez antenki w beretach, razem wjeżdżałyśmy wózkami sklepowymi w regały, żeby sprawdzić, czy to nie ukryty peron 9 ¾, razem rozbijałyśmy filiżanki, żeby z uszek po nich zrobić uchwyty do plastikowych torebek.
Zawsze i wszędzie razem.
Sue znała mnie, jak nikt inny. W niektórych przypadkach znała mnie lepiej, niż ja sama. Byłam dla niej jak otwarta księga. To ten niesamowity rodzaj przyjaźni, gdy druga osoba jest idealnym uzupełnieniem Ciebie. Jak dwie siły – yin i yang, które się uzupełniają wzajemnie. Wiedziała o mnie wszystko, znała każdą moją słabość, każdy strach, każde dziwactwo. Po prostu wszystko.
Wiedziała, że tego nienawidzę! WIEDZIAŁA! I co? I nic z tym nie zrobiła! 14 lat, 10 miesięcy i 6 dni znajomości szlag trafił.
Wiem, że przesadzam (taka natura ludzka, człowiek urodził się słaby). Za bardzo mnie poniosło. No ale gdybyście zobaczyli to, co ja, po powrocie do domu, zrozumielibyście mnie doskonale. Jedyną rzeczą, której nienawidziłam (oprócz cynamonu, golfów, przepełnionej zmywarki i zielonego pulowerka w renifery Annie Misney), było grzebanie w moich rzeczach. Czułam się wtedy, jakby ktoś naruszał moją strefę intymną. Jakby najzwyczajniej w świecie zdarł ze mnie ubranie, zrobił zdjęcie i wrzucił do Internetu. Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie (i oburzenie!), gdy otworzyłam drzwi pokoju i ujrzałam:
1. Sue nawaloną w trzy dupy z poszewką po MOJEJ poduszce na głowie i MOIM prześcieradłem a la majtki wojownika sumo leżącą na MOIM białym płaszczyku udając, że robi orła w śniegu.
2. Gołego jak święty turecki Stylesa z krawatem wokół czoła, obwieszonym po całości MOJĄ biżuterią z plecami wymalowanymi w jakieś hieroglify MOIMI szminkami, który pindrzył się przed toaletką szorując pośladami po MOIM fotelu. (on był nawalony w cztery dupy, jak nic!)
3. Niall`a ufajdanego od stóp do głów okruszkami po MOICH słodyczach z MOJEJ sekretnej szuflady, obklejonego całego gumą do żucia i zdjęciami MOJEJ babci wyciągniętymi z MOJEGO albumu, siedzącego na parapecie i próbującego grać na gitarze trzymanej do góry nogami nad głową.
4. Lou zgonującego pod MOIM łóżkiem w spodniach zrobionych z kartek wydartych z MOICH numerów Vogue i spiętych MOIMI wsuwkami oraz w kapciach zrobionych z MOICH ukochanych misiów przywiązanych do stóp MOIMI jedwabnymi apaszkami
No myślałam, że ocipieję, wyjdę z siebie i stanę obok. Takie małe 3 w 1.
- CO TU SIĘ DO CHOLERY DZIEJE?!
Zwłoki Lou leżącego pod łóżkiem podskoczyły nagle i wydały z siebie głośne „Auuuu!”, gdy przywalił głową w drewniany stelaż. Sue przestała machać rękami robiąc orła na moim płaszczu i patrzyła na mnie oczami okrągłymi jak spodeczki od filiżanek, robiąc przy tym minę, jakby piła coś przez słomkę – niewidzialną słomkę.
- Hułeochłe, Tom! – wybełkotał w moją stronę nawalony Hazza. – Dzieeeenky boku, że juuusz jesteście, bo ja siem tutej szykujem naaaa pianino knocert bende leżał na pianinach yyyy no i Barbra Sztrajsant dlategoooo biżuteria na nodze u kostkiiii. Ładne mam plecyccy Twoja szmiiiiiiiiiinka mam na głowie bandnadarz może byyyyyyyyyyć? – po czym zaliczył glebę próbując przejść nad nogami Sue, żeby do mnie dojść. Zaczął robić coś w stylu tańca z klipu LMFAO „I`m sexy and I know it”, ale wychodziło mu to co najmniej… no, nie wychodziło. Wyglądał jak pozbawiona wody flądra na dnie łodzi.
Wiek: 18 lat, 3 miesiące, 12 dni.
Znamy się od: 14 lat, 10 miesięcy i 6 dni.
Razem : Od pierwszej grupy przedszkola.
Razem wymiotowałyśmy na karuzeli, razem chorowałyśmy na ospę, świnkę i różyczkę, razem jeździłyśmy plastikowym traktorem po rabatkach w ogrodzie udając kombajn, razem rysowałyśmy kredą kucyki na chodnikach, razem błagałyśmy panią w świetlicy, żeby puściła nas same do domu, bo chciałyśmy obejrzeć na nowe odcinki „Mody na sukces”, razem przemycałyśmy do domu małe kotki, żeby chować je w pudełkach po płatkach śniadaniowych, razem próbowałyśmy nawiązać połączenie z kosmosem przez antenki w beretach, razem wjeżdżałyśmy wózkami sklepowymi w regały, żeby sprawdzić, czy to nie ukryty peron 9 ¾, razem rozbijałyśmy filiżanki, żeby z uszek po nich zrobić uchwyty do plastikowych torebek.
Zawsze i wszędzie razem.
Sue znała mnie, jak nikt inny. W niektórych przypadkach znała mnie lepiej, niż ja sama. Byłam dla niej jak otwarta księga. To ten niesamowity rodzaj przyjaźni, gdy druga osoba jest idealnym uzupełnieniem Ciebie. Jak dwie siły – yin i yang, które się uzupełniają wzajemnie. Wiedziała o mnie wszystko, znała każdą moją słabość, każdy strach, każde dziwactwo. Po prostu wszystko.
Wiedziała, że tego nienawidzę! WIEDZIAŁA! I co? I nic z tym nie zrobiła! 14 lat, 10 miesięcy i 6 dni znajomości szlag trafił.
Wiem, że przesadzam (taka natura ludzka, człowiek urodził się słaby). Za bardzo mnie poniosło. No ale gdybyście zobaczyli to, co ja, po powrocie do domu, zrozumielibyście mnie doskonale. Jedyną rzeczą, której nienawidziłam (oprócz cynamonu, golfów, przepełnionej zmywarki i zielonego pulowerka w renifery Annie Misney), było grzebanie w moich rzeczach. Czułam się wtedy, jakby ktoś naruszał moją strefę intymną. Jakby najzwyczajniej w świecie zdarł ze mnie ubranie, zrobił zdjęcie i wrzucił do Internetu. Wyobraźcie więc sobie moje zdziwienie (i oburzenie!), gdy otworzyłam drzwi pokoju i ujrzałam:
1. Sue nawaloną w trzy dupy z poszewką po MOJEJ poduszce na głowie i MOIM prześcieradłem a la majtki wojownika sumo leżącą na MOIM białym płaszczyku udając, że robi orła w śniegu.
2. Gołego jak święty turecki Stylesa z krawatem wokół czoła, obwieszonym po całości MOJĄ biżuterią z plecami wymalowanymi w jakieś hieroglify MOIMI szminkami, który pindrzył się przed toaletką szorując pośladami po MOIM fotelu. (on był nawalony w cztery dupy, jak nic!)
3. Niall`a ufajdanego od stóp do głów okruszkami po MOICH słodyczach z MOJEJ sekretnej szuflady, obklejonego całego gumą do żucia i zdjęciami MOJEJ babci wyciągniętymi z MOJEGO albumu, siedzącego na parapecie i próbującego grać na gitarze trzymanej do góry nogami nad głową.
4. Lou zgonującego pod MOIM łóżkiem w spodniach zrobionych z kartek wydartych z MOICH numerów Vogue i spiętych MOIMI wsuwkami oraz w kapciach zrobionych z MOICH ukochanych misiów przywiązanych do stóp MOIMI jedwabnymi apaszkami
No myślałam, że ocipieję, wyjdę z siebie i stanę obok. Takie małe 3 w 1.
- CO TU SIĘ DO CHOLERY DZIEJE?!
Zwłoki Lou leżącego pod łóżkiem podskoczyły nagle i wydały z siebie głośne „Auuuu!”, gdy przywalił głową w drewniany stelaż. Sue przestała machać rękami robiąc orła na moim płaszczu i patrzyła na mnie oczami okrągłymi jak spodeczki od filiżanek, robiąc przy tym minę, jakby piła coś przez słomkę – niewidzialną słomkę.
- Hułeochłe, Tom! – wybełkotał w moją stronę nawalony Hazza. – Dzieeeenky boku, że juuusz jesteście, bo ja siem tutej szykujem naaaa pianino knocert bende leżał na pianinach yyyy no i Barbra Sztrajsant dlategoooo biżuteria na nodze u kostkiiii. Ładne mam plecyccy Twoja szmiiiiiiiiiinka mam na głowie bandnadarz może byyyyyyyyyyć? – po czym zaliczył glebę próbując przejść nad nogami Sue, żeby do mnie dojść. Zaczął robić coś w stylu tańca z klipu LMFAO „I`m sexy and I know it”, ale wychodziło mu to co najmniej… no, nie wychodziło. Wyglądał jak pozbawiona wody flądra na dnie łodzi.
- JE-ZUS-MAR-IA – wysylabizowałam usuwając się na podłogę pod ścianą i chowając głowę w dłoniach.
- Fzie fupiłas fe fiastka? Fą fiesamofite! I fa fekolada. Mój bofe… - rozpływał się Horan, próbując wyrazić podziw nad moimi ciastkami, parskając okruchami na prawo i lewo. – Fafciu, fcesz froche? – zapytał zdjęć z podobizną mojej babci przysuwając do jej twarzy kawałek ciastka.
- Nigdzie nie ma marchewek. Co to za dom, żeby nie mieć pola marchewek? Co to za łóżko, żeby pod nim nie było pola marchewek? Co to za wykładzina, żeby nie było pola… - rozpaczał Lou.
-One, two, three, flick. – zanucił Liam wparowując do mojego pokoju krokiem tanecznym a la starożytny Egipt wymachując marynarką nad głową. – One, two, three… O, cześć Carol! – spojrzał na mnie, wyszczerzył się i odpajacował dalej. – One, two, three, filck!
-Och, Toooom, szszy fygloooondam pianino bo ja już muuuuszem iść koncerty pokasssywadź i plecyy mogom być dobsze? Z-zienkuje fychoce – zaczął bełkotać Harry, gdy udało mu się podnieść z podłogi i poczołgał się za drzwi. Po sekundzie zawrócił. – Szszerfffone źwiatło na schodachhh ulissa i fypadek miaem. Oo, ssielonne – „pojechał” znów.
Tym razem też nie za daleko, bo przy moich udach na podłodze zobaczyłam twarz Zayn`a, w którego „wjechał” Harry.
- IIIIIIIIIIIII-JUUUUUUUU, ŁIIIIIIIII-JUUUUU – darł się Styles, froterując włosami korytarz. – Reeeanimajjca! ŁIIIII-JUUUU, ŁIIIII-JUUUUU! – rzucił się na Zayn`a i zaczął robić sztuczne oddychanie.
- MAM MARCHEWKI!!!!!! – spazmował Boo Bear – MAM MARCHEW… Cholera, znów pomarańczowa skarpetka – zrezygnowany ozdobił swoją zdobyczą głowę zgonującej już Sue, po czym ponownie zanurkował pod łóżko.
- Umieram z głodu – wyseplenił Niall pływający w morzu papierków po batonikach. – Masz coś do jedzenia?
-------------------------------------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------------------------------------