Poprzedniej nocy kursowaliśmy po Francji niczym Paris Hilton szlakiem nowojorskich klubów nocnych.
Tyle się działo…
Cały czas nachodzą mnie krótkometrażowe projekcje z przyjęcia-niespodzianki. To jak oglądanie zwiastunów filmowych – przeskakujące klatki, urywane momenty, soundtrack…
Mózgi moich przyjaciół smażyły się na słońcu jak jajka na patelni (choć niektórzy już od dawna mieli zamiast nich BARDZO DOBRZE ściętą jajecznicę).
Odrywając się od rzeczywistości stawałam się małą Carol siedzącą w białym pudełku. Puste ściany nie absorbowały uwagi i umysł zaczynał pracę porównywalną do pracy sztabu ludzi z Fabryki Snów.
Co chwila zastanawiałam się, czy to, w czym wzięłam udział, wydarzyło się naprawdę? To nieustające pytanie zapewne podsyłały do mojej głowy bąbelki z wczorajszych drinków, które zagubiły się w moim organizmie i za Chiny nie mogły z niego ulecieć – prawie jak mucha, która wleciała najmniejszą szczeliną a nie może trafić na zewnątrz przez wielkie okno.
Wiem jednak, że to wszystko wydarzyło się naprawdę! Wystarczy spojrzeć na szalone prezenty, jeszcze bardziej szalone zdjęcia i wiadomości od przyjaciół, którzy świętowali razem ze mną.
Spojrzałam przez okno samolotu. Uwielbiam patrzeć na chmury. Układają się w fantazyjne kształty, pobudzają wyobraźnię i swoją lekkością odprężają bardziej niż wieczorny masaż na plaży w Tajlandii.
Najlepszym obserwatorem z całej gromadki był Liam (ale to tylko dlatego, że jako jedyny mógł wyleżeć w całkowitym bezruchu AŻ 2 MINUTY!)
Pewnie zdziwiło Was, skąd mam możliwość tak sobie rozmyślać bez oberwania w głowę skarpetką Lou, czy włożenia przez Niall`a frytki do ucha?
Przeniosłam spojrzenie na wnętrze samolotu i od razu uśmiechnęłam się jak głupi do fioletowego wentylatora śpiewającego piosenki harcerskie.
MOMMY DIRECTION – REAKTYWACJA!
Wszyscy spali. Niemożliwe? A jednak!
Byli słodziutcy – jak pył z pudrowych cukierków w domku Hello Kitty.
Co chwila można było tylko zaobserwować coś wierzganio-podobnego Hazzy, który podskakiwał na fotelu wymachując kończynami (pewnie znów mu się śni, że jest tym konio-człowiekiem z „Opowieści z Narnii”, który uczy Pamelę Anderson pływać z biustem POD wodą).
Albo po prostu ma nawrót owsików. Zdarza się.
Jego podrygiwania sprawiały, że Horan przekręcał automatycznie głowę, sapiąc do ucha Tomlinsonowi, który zginał nogę w kolanie i odrzucał rękę w bok, klepiąc Zayn`a w tors. Strużka śliny skapywała z ust Malika, ozdabiając głowę leżącego na podłokietniku Liam`a.
Muszę przyznać, że wyglądali jak mini-fabryka słodkości i innych pyszności.
I kolejne spostrzeżenie z serii „Carol myśli” – oni nawet przez sen zachowują się jak po wypiciu cysterny kawy, wstrząśniętej, nie mieszanej! Ale inaczej nie byli by sobą, no nie jest tak?
A Sue z kolei zawisła przez oparcie fotela i „pufała” cichutko w stronę podłogi, wzdychając ciężko.
Dlaczego tylko ja nie miałam problemów z wytrzeźwieniem (aż tak dużych)?!
No dobra, z tym może faktycznie jako-tako się uporałam, ale co innego sprawiło mi problem, który niczym Nancy Drew próbowałam rozwiązać przy pomocy głowy, a nie samych poszlak.
Przyjęcie-niespodzianka na plaży było pełne magii. Po raz pierwszy w życiu zrzuciłam skorupkę mugolskiego ciała i zawładnęły mną czary. Magia płynąca prosto z serc moich najbliższych skumulowała się w jedność i sprawiła, że można było oderwać się całkowicie od spraw przyziemnych. Można było poczuć się, jakby zdobywało się inny wymiar – pełen radości i miłości, uśmiechu i spełnionych marzeń…
Wybaczcie to filozofowanie – jak wspomniałam wcześniej, drinki jeszcze pracują.
Po niesamowitej chwili rozświetlenia nieba dziesiątkami lampionów, serii uścisków i całusów urodzinowych ze wszystkich stron, One Direction porwali mnie i Sue na spacer w blasku księżyca. Brodziliśmy po kostki w cieplutkiej wodzie, rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Nie obyło się oczywiście bez różnych postojów w postaci Liama mającego problemy z zapięciem buta na rzep, Niall`a, który pędził niczym Struś Pędziwiatr po „ostatnią” makaronową muszelkę, czy Sue próbującej polizanym wystawionym palcem zlokalizować najbliższego Ronalda McDonalda. Gdy doszliśmy do skał okazało się, że w jednej z nich znajduje się coś na kształt jaskini! Zapakowaliśmy się do środka nie zwracając uwagi na Louis`a, który wyrywał się i wrzeszczał, że na pewno zaraz zaatakują nas pająki podobne do Aragoga z „Harry`ego Pottera”. Jaskinka była niewielka, ale mogliśmy sobie spokojnie usiąść w kółku, bez konieczności ugniatania sąsiadów wystającymi kolanami. Harry padł pierwszy, ogromnie zmęczony ciężarem horanowej gitary, którą niósł dzielnie przez te kilkaset metrów. Blondyn od razu złapał za sprzęt i zagrał wstęp do „Valerie”. Wszyscy podchwyciliśmy melodię i zaczęliśmy wspólnie śpiewać. Muszę przyznać, że łazienkowe lekcje śpiewu z Liam`em wiele mi dały! Nie piałam już jak kogut rozjechany przez rower napędzany piłą łańcuchową. Teraz mój głos był dużo głębszy – prawie jak stepującego na blaszanym dachu walenia wydającego odgłosy godowe. To już coś!
No ale i tak moje jajniki eksplodowały, gdy Zayn zaczął wyciągać pierwsze imię Valerie w refrenie.
Dlaczego, kochani przyjaciele, nie mogliście kupić mi dyktafonu na urodziny, ja się pytam?
Mój chłopak brzmiał teraz o niebo lepiej, niż podczas koncertu w Sheffield (gdzie i tak był moim osobistym bogiem), więc wyobraźcie sobie, co ja tam przeżywałam. Gdyby pomnożyć to przez ilość wypitych drinków…. BOOM, I`M PREGNANT.
Wczoraj byłam tak zaczarowana, że nie zastanawiałam się nad tym, co moi rodzice i przyjaciele robili we Francji! Może to dlatego, że zawsze są w moim sercu? Są cząstką mnie i czuję ich obecność nawet wtedy, gdy są tysiące kilometrów dalej? Kto wie? W każdym bądź razie Harry pijany równa się Harry nie trzymający języka za zębami. Wracając w stronę domu na plaży, gdzie ludzie dalej bawili się (co prawda w trochę zwolnionym tempie), kochany Loczek wyśpiewał mi WSZYSTKO odnośnie imprezy niespodzianki. Nawet to, że Zayn wcale nie miał ochoty tego urządzać!
- Ale to tylko dlatego, że chciałem Cię mieć dla Ciebie, mon cheri. – Malik bełkotał mi do ucha, rozsiewając zapach Błękitnej Laguny (swoją drogą całkiem niezły drink) i nieodłącznych perfum „Unforgivable”. Ta jakże dopasowana do siebie mieszanka, połączona z zapachem spoconego Louisa…
Mama zawsze powtarzała – nic nie śmierdzi gorzej, niż perfumowany gnój.
W każdym bądź razie okazało się, że moje 19. urodziny były planowane już od dwóch tygodni! Sue obdzwoniła wszystkich przyjaciół i rodzinę, Harry ogarnął wujcia Si, Niall załatwił catering, Zayn Dj`a, Liam zajął się listą prezentów, a Lou dekoracjami. Kto by pomyślał, że takie z nich zorganizowane byczki?
Na szczęście spora grupa znajomych balowała w Hiszpanii na wyjeździe kończącym liceum / zaczynającym studia, więc nie było problemu z transportem – samolot Simon`a (jestem z nim na „Ty”!!!! *fangirling*) z jakże kochanym Peterem za sterami poleciał po nich do Madytu, rodzice dolecieli na własną rękę, więc cudownie się złożyło.
I co najdziwniejsze, chłopcy utrzymali to w sekrecie. CAŁKOWITYM! W sumie nie spodziewałabym się tego po Niall`u, który wprost uwielbia plotkować – chłopcy mówią, że za dużo czasu spędzał z babcią na oglądaniu „Mody na Sukces” i tak mu zostało.
No ale nie roztrząsajmy już tego. Gdyby tak dalej poszło, pewnie zaczęłabym rozkładać na części pierwsze składniki tortu – ot, takie małe zboczenie pojawiające się po przegrzaniu mózgu.
- Co ja lecę? – przebudził się Liam, ziewając szeroko.
- Uważaj, bo Ci mucha wleci – Lou mruknął, nie patrząc na przyjaciela.
- Inteligencie, muchy nie latają na takich wysokościach.
- Ale się czołgają po wykładzinie.
- To jeszcze zależy od rodzaju włosia.
- I od tego, czy ma 3 nogi, czy 5.
- Muchy mają cztery.
- Kulawe dwie i pół.
- Zjadłbym muchę z kopytami. – stęknął Niall.
BOŻE, CO ZA SŁABE GŁOWY…
***
- KOGO POZNAMY?!
- Danielle i Eleanor. Będą w Lizbonie, żeby…
- OMATKOPRZENAJŚWIĘTSZARADIOMARYJA, POZNAMY DANIELLE I ELEANOR!!!! ŁIIIII!!!! – razem z Sue myślałyśmy, ze zaraz zrobimy dziurę w suficie i jak wujek Harry`ego Pottera – Vernon, odlecimy hen daleko na czerwonym fotelu.
- Mówiłem, że z nich wariatki? Mówiłem! Ale jak zwykle nikt mnie nie słuchał. One by samolot na ziemię sprowadziły, gdyby nie te pasy. Tak jest zawsze – Harry mówi, nikt nie słucha. Jest mi tak bardzobardzobardzo przykro. SMARKU SMARKU –Loczeki wzdychając cichutko zakończył konsumpcję kurczaka z warzywami i zajął miejsce obok Liama, który był nie mniej podekscytowany niż my (nie wspominając o Tomlinsonie, który nie chciał przyjąć do wiadomości faktu, iż jego walizki nie ma na pokładzie i odbierze ją dopiero po wylądowaniu w Portugalii).
Od tej pory modliłam się o to, by koła samolotu dotknęły wreszcie płyty lotniska.
***
- LIIIIIIIIIIIIIIIIIIIAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAM!
- MYSZKO!
- BOO BEAR!
- MARCHEWECZKO!
- DZIEWCZYNECZKI SŁODZIUTKIE MALUTKIE, NIU NIU NIU!!!!
- MALIK, BARANIE!
Dwie piękne dziewczyny, ubrane jak z żurnala, stały w hali przylotów rozemocjonowane bardziej niż Ciasteczkowy Potwór na widok swojego tortu urodzinowego. Bardziej niż Tokio Hotel na widok pokoju hotelowego w Tokio. Bardziej niż gimnazjalista na widok zastępstwa za nauczyciela matematyki. No, może nie licząc Eleanor, której telefon przykleił się do dłoni, a rączka torebki do przedramienia. Czyli z moich skomplikowanych obliczeń wychodzi, że tylko Danielle szalała jak dziewczynka na koncercie Bieber`a.
- Carol, Sue! Nareszcie, NARESZCIE! Witajcie w rodzinie! – Peazer rzuciła nam się na szyje, całując przy tym serdecznie w policzki.
Eleanor natomiast odwróciła się naburmuszona na pięcie i wolno ruszyła przed siebie.
***
- El? Chcesz coś do picia? – spytałam uprzejmie.
- Cokolwiek. – odparła sucho, dalej wpatrując się w ekran telefonu.
- Eeeeee, no to może mały toast za nasze spotkanie? – Louis próbował rozluźnić atmosferę.
- Tak tak, toast, a potem szybko jedzenie, i spać. Hej ho, komu się spieszy… – Horan podskoczył na kanapie i od razu stuknął się kieliszkami ze wszystkimi, po czym jednym haustem wypił swoją Colę i już zaczął wychodzić z restauracji, kiedy Liam złapał go za łokieć.
- Hej, kolego, co Ty taki w gorącej wodzie kąpany?
- Racja, Niall, chodźmy stąd. Strasznie tu gorąco. – wow, najdłuższa przemowa Eleanor, jaką dane mi było słyszeć!
Dziewczyna Louis`a wzięła naszego Irlandczyka pod rękę i wyprowadziła go z lokalu.
- Eeeee….. – Harry, jak zwykle z resztą, zareagował bardzo elokwentnie.
W tym przypadku jednak nie ma co się dziwić, bo sama zareagowałam identycznie. I Louis też. I Malik też. I Liam. Nawet sama Danielle!
- Zaraz wracam. – Tomlinson lekko zdenerwowany podniósł się znad stołu.
- Stój, idziemy z Tobą. I tak nie ma sensu tutaj siedzieć. – odrzekła Sue, pakując portfel do torebki.
Wstaliśmy wszyscy i ruszyliśmy w stronę drzwi. Gdy wyszliśmy z lokalu, naszym oczom ukazał się widok Horana i El przytulających się na chodniku.
- CZY KTOŚ MI ŁASKAWIE WYJAŚNI, CO TU SIĘ DO CHOLERY DZIEJE?!
------------------------------------------------------------------------------------------------
Kochani, bardzo przepraszam za to opóźnienie, ale przez ponad tydzień nie miałam dostępu do internetu. Na szczęście wszystko jest już w porządku i dodaję nowy rozdział :)
Chciałam serdecznie podziękować za Waszą cierpliwość i dalszą chęć bycia ze mną i moim opowiadaniem! Postaram się to wynagrodzić częściej dodawanymi rozdziałami, obiecuję :)
+ tych, którzy chcą poznać Danielle i Eleanor, zapraszam TUTAJ :)
No i przy okazji chciałam Was spytać o opinię. Otóż mam zamiar założyć drugiego bloga z opowiadaniem (tym samym), tylko w wersji angielskiej. Wtedy byłby dostępny dla szerszej części członków naszej rodzinki, w dodatku to zawsze jakieś szlifowanie języka.
Co o tym sądzicie?
NO I CO TAK SŁABIUTKO Z TYMI KOMENTARZAMI? :D
SHOW ME WHAT YOUR MAMA GAVE YA!
xx